sobota, 11 lutego 2012

Dzień sądu i odkrycie atlantydy

Ostatnie dni chłopacy spędzili na szykowaniu kluchy i kiedy było już naprawdę blisko do ukończenia dzieła, do położenia przysłowiowej wisienki na torcie, kiedy zostały im maksymalnie dwa dni pracy wtedy przekrzykując Sebastiana Karpiel-Bułecke odezwał się Kontri.
-Chłopaki muszę wyjechać z Krakowa!!
-Co?! - jednocześnie krzyknęli Kasztan z Lakim. Ich szczęki opadły prawie do ziemi, a klucze 10 i 13 brzęknęły o wykafelkowaną podłogę. Ktoś strzelił radiomagnetofon i uciszył Zakopower, a garaż wypełniła złowroga cisza
-Muszę, opuścić Kraków na jakiś czas. - powiedział dość wolno i wyraźnie Kontri tak jakby rozmawiał z jakimś cudzoziemcem
-Dla... -zaczął Kasztan, jednak złowrogi wzrok Lakiego i kuksaniec w żebra przypomniał mu, że nie należy Kontriemu zadawać takich pytań, jednak Kontri tym razem był jakiś inny, bo zaczął mówić sam.
-Muszę wrócić na parę tygodni do Tarnowa. Mam parę ważnych spraw do załatwienia w domu i okolicach. Ale maks 2-3 tygodnie i wracam. Przywiozę jakieś fajne fanty to zmontujemy jakiś dobry projekt na szybciochu. No i dokończymy twoją Kasztańską Skorupę, bo dzisiaj wieczorem pakuję granade i jutro z rana ruszam.
Kasztan na początku trochę się zasmucił, tym, że klucha na razie nie będzie wykończona, ale po chwili strasznie się ucieszył i poczuł się jak ktoś tak wyjątkowy by mógł otrzymać Wertelrs Originals w postaci zaufania Kontriego, który nie tylko tymi dwoma zdaniami zdradził skąd pochodzi, potwierdził istnienie tajnych zbiorów, ale także powiedział, że przywiezie im jakieś fanty. Tak, Kontri im zaufał. Lakiemu pewnie bardziej, ale jego też uznał za godnego tej informacji. Czyżby oznaczało to, że stał się trzecim człowiekiem krakowskiej sceny fordowej? Nie wiedział czy tak czy nie, ale jego serce trochę urosło, a w głowie słyszał dzwony...

====================================================================


Zgodnie z zapowiedzią następnego dnia Kontri udał się do Tarnowa. Kluska była w gruncie rzeczy skończona. Do zrobienia pozostawły jakieś pierdoły w stylu mocowania tylnej kanapy, podsufitki, podpięcie jakiś elektrycznych szyb no i podpięcie tylnych lamp. Kasztan stwierdził, że w sumie nie musi być wszystko tak dopieszczone na tiptop i może takim autem wyjechać. Podzielił się swoimi przemyśleniami z Lakim, który przyznał mu rację i widać było, że on też nie może się doczekać pierwszej przejażdżki kolejnym autem z jego garażu. Powpinali wtyczki, wsadzili świeżo naładowany akumulator i odpalili. V6 zagadał na początku dość nierówno, zakołysał autem. Popracował chwilę na jakieś 4 gary, potem dodał 5 i po sekundzie 6.
-He He! Pali! - cieszył się Laki
-No ale coś nierówno pracuje. - trochę zaniepokojony wtrącił Kasztan słysząc, że wolne obroty trochę falują
-Spoko musi się ułożyć, przecież długo nie chodził co nie? - uspokajał go mistrz tynków agregatem województwa małopolskiego.
Kasztan powoli wyjechał kluchą o własnych siłach przed garaż i udali się pierwszy powolny objazd okolic miasta. Jechali pustymi nocnymi ścieżkami, czerwień lakieru połyskiwała w świetle latarni. Podjechali pod pobliskie centrum handlowe, gdzie ustawili samochód w najjaśniejszym miejscu wysiedli, odeszli na kilkanaście kroków i napawali wzrok klasycznymi liniami Scorpio.
Kasztan wyjął swojego Ipoda, paroma sprawnymi machnięciami palcem wszedł w menu aparatu i pstryknął fotkę, którą natychmiast wysłał do Kontriego, Huberta, Dawida i jeszcze kilku znajomych, dopisując, krótką lecz jakże treściwą wiadomość: "Noodle is alive!".

====================================================

Tamtego wieczoru Kasztan odwiózł Lakiego do domu, podziękował mu za pomoc i powiedział, że zadzwoni do niego, a sam udał się do domu. Po drodze czuł na sobie wzrok wszystkich kierowców, których mijał. Wiedział, że jest to po części zasługa wspaniałego lakieru, a po części jakiegoś przedmuchu w wydechu, który powodował, że większa ilość osób mogła docenić kunszt inżynierów z Kolonii. Czerpał z jazdy ogromną radością. I gdy wrócił do domu, otworzył ulubionego Smirnoffa Ice podszedł do okna, uniósł w pozdrawiającym geście butelkę w stronę kluski i szybko go wypił. Wykąpał się, a przed położeniem do łóżka jeszcze podszedł do okna, rozdziawił raszki żaluzji jak w amerykańskich filmach, spojrzał na kluskę i wyszeptał:
-Dobranoc księżniczko!
Padł na łóżko z zamiarem szybkiego zaśniecia i snów o tym jak wszyscy go chwalą za to co mu się udało. Jednak sen nie nadchodził męczyły go myśli dlaczego wspaniały cologne ma tak mało mocy. Czy to jemu się coś wydaje, czy coś jest jednak nie tak? A jeśli jest, to co? Przepływomierz? Wtryski? Kable, świece?

=============================================

Każdego dnia na uczelni był bombardowany przez kolegów pytaniami o kluskę, głównie tym kiedy przyjedzie. Zawsze odpowiadał to samo:
-E wiesz muszę ją skończyć, no i na razie nie idzie tak jak powinna, ale spoko to kosmetyka.
Między czasie zadzwonił do Kontriego podzielić się swoimi wątpliwościami dotyczącymi mocy. Kolega potwierdził, mu że to najprzypuszczalniej wina przepływki i, że... powinien taką mieć, więc poszuka i mu przywiezie. Jednak po paru dniach gdy Kasztan znowu przesiadywał przed kompem przeglądając filmiki na youtube w pokoju rozległa się dźwięk dzwonka, a na wyświetlaczu pokazała się uśmiechnięta morda Kontriego z petem w ustach i smarem na twarzy.
-Siemka Kontri. Co tam słychać w wielkim świecie?
-Siemano. Znalazłem dla Ciebie tą przepływkę, ale jest mała zmiana planów.
-Co masz na myśli?
-Będę w Krakowie dopiero za 3 tygodnie, o 2 później niż miałem. Nie wiem czy tyle wytrzymasz.
-Będzie ciężko.
-Chciałem Ci to wysłać, ale jak kończę moje sprawy to poczty są zamknięte, a w dzień nie mam chwili żeby wyskoczyć, tak pomyślałem, że może... przyjedziesz tutaj?
-Co?
-No to co słyszałeś. Nie jechałeś nigdy pociągiem czy PKSem szukaj jakiegoś dobrego połączenia i wpadaj. Tylko jak w tygodniu to po 20 bo wcześniej mnie nie ma.
-No dobra to jak będe coś wiedział to dam Ci znak.
-Spoko. Muszę lecieć. Powodzenia hojraku. Ema ziom.
-Yoł.
Kolejny raz w ciągu kilku dni, Kasztan miał uderzenie gorąca. Miał przyjechać do Tarnowa, do Kontriego, do jaskini lwa, do zaginionego miasta, do czegoś co dla każdego miłośnika starych Fordów było Atlantydą, a skarby tam przechowywane to coś na kształt Bursztynowej Komnaty.
Szybko wszedł i posprawdzał pociągi i autobusy do Tarnowa. Wszystko momentalnie zaplanował, jednak z przekazaniem tej informacji Kontriemu poczekał do następnego wieczora. Ten bez problemu się zgodził i przystał na propozycję Kasztana, że przyjedzie w czwartek po 19 pociągiem na dworzec i do domu Kontriego dotrze sam. Kontri podał mu adres i powiedział, że ma być spoojny, bo droga z dworca jest prosta i krótka.

================================================================

Nadszedł dzień wyjazdu. Przez cały dzień Kasztan chodził podenerwowany, w szkole nie mógł za bardzo usiedzieć, więc zerwał się trochę wcześniej i zachaczając o KFC udał się na dworzec. Tam kupił bilet i spokojnie czekał na podstawienie pociągu. Gdy opieszali kolejarze wtoczyli na jeden z peronów rozklekotane wagony, wskoczył do wagonu, rozsiadł się przy oknie, na stoliczku ustawił kubełek z KFC z resztkami kurczaka i delektował się widokami za oknem.
Dzień był zimny i mokry. Przez cały czas z nieba coś leciało i wokoło widać było, że jest końcówka listopada. Pociąg ruszył. Każdy słup trakcyjny, każdy stukot kół, każda sekunda przybliżała kasztana do ziemi obiecanej. Koła miarowo stukały i stukały.
W końcu pociąg zatrzymał się na dworcu w Tarnowie. Kasztan przy drzwiach był pierwszy. Wyskoczył z wagonu i szybkim krokiem udał się w stronę wyjścia. Wyjął z kieszeni wydruki z google maps i z ich pomocą zaczął się kierować w stronę podwórka Kontriego. W głowie przewijały się tysiące wizji jak to miejsce może wyglądać. Z nieba cały czas siąpił deszcz, więc nasunął na głowę kaptur i kluczył po wąskich uliczkach ścisłego centrum. Pogoda, zimno, bruk na ulicach i żółte światło latarni sprawiało wrażenie, że pociąg poza tym, że przejechał odległość Kraków-Tarnów to jeszcze cofnął go w czasie o 100 lat.
Gdy stanął przed rozpadającą się bramą oznaczoną upragniony adresem, zaczął się trząść z podniecenia. Cały drżał, a serce waliło jak jeszcze nigdy. Chwycił za klamkę i otworzył ją. Przeszedł krótkim tunelikiem i jego oczom ukazało się coś czego się nigdy nie spodziewał. Na malutkim placyku oświetlonym dwoma latarniami przykręconymi do ścian budynków stało z 20 albo 30 fordów. Wszystkie były strasznie ściśnięte, niektóre były przykryte jakimiś plandekami, niektóre widać, że w każdej chwili gotowe są do drogi, a inne nie miały kół lub przodów. Niektóre stały nawet na jeden na drugim. W rogu całego podwórka majaczył kształt dużej drewnianej szopy, czegoś na kształt stodoły. Spomiędzy desek wymykały się snopy światła. Kasztan każdy krok stawiał z namaszczeniem niczym podczas wizyty w kościele. W końcu to była dla niego świątynia, coś jak Mekka dla Muzłmanów i Bazylika świętego Piotra dla Katolików. Na każdym samochodzie starał się zawiesić na chwilę oko. Gdy dotarł do wrót stodoły te otworzyły się i ze środka wyszedł uśmiechnięty Kontri.
-Siema, jak podróż? - powiedział radośnie.
Kasztan jednak nie mógł wydusić z siebie nawet pomruku. Czuł, że to co zobaczył w środku szopy będzie miało trwały wpływ na jego psychikę.